poniedziałek, 25 kwietnia 2011

Trzeci był pies zjawa.

Dużo czasu minęło zanim pojawił się następny pies.
Pies znikąd.
Nikt nie widział , z którego kierunku przyszedł. Pewnego dnia pojawił się gdy została
otwarta furtka na ulicę.
Był zadbany, wyczesany, czyściutki. Nie był głodny ani spragniony.
Pewnie zwiedzał okolicę i wstąpił, ot tak sobie z ciekawości.
Duży pies. Bernardyn.
Wesoło towarzyszył nam do końca dnia. Wieczorem próbowaliśmy wyprowadzić go
na zewnątrz licząc na to, że obierze kierunek na swój dom, albo że ktoś go szuka
i znajdzie.
Nic z tego , ułożył się koło ganku i ani myślał się gdzieś wybierać. Tej nocy furtkę zostawiliśmy otwartą.
Na drugi dzień rano znaleźliśmy go w tym samym miejscu.
Przez cały dzień „pomagał nam” w różnych pracach. Zabierał przedmioty i z nimi uciekał,
a my nie mieliśmy odwagi z nim wojować.
Czuliśmy respekt, nie znaliśmy go.
Trzeciego dnia po południu zrobiła się awantura u sąsiadów. Gdy wybiegliśmy z domu zobaczyliśmy sąsiadkę wrzeszczącą na „naszego ?” psa.
A pies ????
Siedział w zagrodzie dla kur. Obok niego leżało kilka zagryzionych kur. Minę miał
zadowoloną, dumną. Nikomu nie dał się zbliżyć do kur.
Wtedy okazało się, że to jest mój pies i mam z nim zrobić porządek. Ani moje rodzeństwo, ani rodzice nigdy nie chcieli mieć psa. Tylko ja.
Ze strachem poszedłem do niego. Wszedłem do zagrody, a pies pozwolił zabrać ptaki
i zadowolony lizał mnie po rękach.
Nieszczęsne kury musieliśmy odkupić. Na szczęście mało ucierpiały poza utratą życia.
Nieplanowany zakup oczywiście nie był na rękę moim rodzicom.
Zastanawialiśmy się jaki cudem dostał się do ogrodzonych kur ? Sąsiadka zarzekała się, że furtki były zamknięte.
Następnego dnia nikt nie zauważył kiedy bernardyn zniknął. Pies zjawa. I gdyby nie
zagryzione kury nikt by nie uwierzył w tego psa.

niedziela, 17 kwietnia 2011

Drugi był Czarek

              Postanowiliśmy odstawić go do domu.
Nie miałem obroży ani smyczy. Wziąłem pasek od spodni, zrobiłem dziurkę
w odpowiednim miejscu, zapiąłem na szyi psa i po południu poszliśmy
do jego domu.Nie pamiętam ile czasu zajęła mi droga. Szedłem oczywiście pieszo.
Oddałem psa, pogadałem z dawnymi kolegami i zadowolony wróciłem do domu.
Do dnia dzisiejszego nie wiem jak ten pies znalazł mnie i dlaczego mnie ?
               Po tygodniu Czarek wrócił. Odtańczył taniec radości nie odstępował
ode mnie. Tym razem do cioci Heńka wybrałem się nazajutrz. Oddałem psa
właścicielce.
               Kiedy po następnym tygodniu wróciłem ze szkoły Czarek czekał na mnie
przed domem. W korytarzu na podłodze siedział kominiarz.
               Okazało się, że pies nie protestował gdy kominiarz wchodził. Ponieważ
nikogo nie było w domu biedny kominiarz przez cztery godziny był uwięziony w korytarzu.
A trzeba pamiętać, że był to czas kiedy telefony komórkowe jeszcze nikomu się nie śniły.
Kiedy go uwolniłem powiedział, że miałem szczęście przychodząc po takim czasie
gdyż on nie ma już siły się złościć. Przez długi czas śmialiśmy się z tej sytuacji.
                                                                               rysuje Ewa - dziękuję
               Następnego dnia odprowadziłem Czarka do jego domu.
Ciocia Heńka opowiedziała,że znika zaraz na drugi dzień po jego
odprowadzeniu i nie wie którędy on idzie do nas, że trwa to tydzień.
Zaproponowała żeby zamieszkał z nami bo do niej przychodzi
co kilkanaście dni gdy jest głodny i znowu znika.
Kiedy po wieczornym powrocie do domu opowiedziałem o tym
postanowiliśmy zrobić mu legowisko w przedpokoju. Za żadne skarby
nie chciał tam być. W korytarzu stała stara komoda, która mojemu Ojcu służyła
jako rupieciarnia na różne narzędzia i materiały. Za komodą na jej
długości był kawałek miejsca. I właśnie w tym kącie postanowił
zamieszkać nasz nowy pies.
                Przez cały tydzień Czarek był z nami. Kiedy zaakceptowaliśmy nową
sytuację nasz nowy pies zniknął.. Pojechałem rowerem do jego poprzedniej
właścicielki. Tam go też nie było. Smutno minęło kilka dni. Kolejnego
dnia wieczorem Czarek wrócił. Był brudny, wychudzony, morda
mu się śmiała. Odpoczął przez kilka dni i znowu zniknął.
               Musieliśmy uznać jego prawo do przebywania tam gdzie chciał. Żadne
próby zatrzymania go na dłużej nie odnosiły skutku. Kiedy był z nami
był wspaniałym psem. Kiedy go z nami nie było pewnie też był
wspaniałym psem tylko do dzisiaj nie wiem gdzie.
Z perspektywy czasu myślę, że pomieszkiwał u różnych osób po trochu.
                Pewnego dnia rano w czasie gdy od dłuższego dnia go nie było, przyszła
dalsza sąsiadka z wiadomością, że nasz pies wpadł po samochód i nie żyje.
Poprzedniego dnia wieczorem usłyszeli drapanie do drzwi. Kiedy je
otworzyli zobaczyli na progu psa. Już nie żył. Umarł przed chwilą.
Mocno poturbowany doczołgał się do drzwi i drapał. Do swojego domu,
do nas nie miał siły wędrować. Wziąłem koc i przyniosłem go.
Pochowałem Czarka w naszym ogródku tam gdzie lubił często leżeć.
                                                                                  Był moim psem ponad rok.

Dygresja

Dziękuję wszystkim, którzy tu zaglądają.
Dziękuję za komentarze.
Szczególnie serdecznie pozdrawiam właścicieli owczarek niemieckich.

czwartek, 14 kwietnia 2011

Niespodzianka

Zacząłem przyzwyczajać się do myśli, że psa będę mógł mieć w dorosłym życiu, gdy sam go sobie kupię i zapewnię mu opiekę.
Mijały dni i miesiące. Za sprawą naszej Pani od biologii chodziłem do Młodzieżowego Domu Kultury, do pracowni przyrodniczo - biologicznej. Opiekowaliśmy się różnymi żyjątkami. Brałem udział w liczeniu ptaków, a pod mikroskopem oglądałem wszystko co się do tego nadawało.
Minął rok, a może półtora ? Było upalne lato.
Od rana czuło się duchotę upalnego dnia.
Niebo było niebieściutkie bez najmniejszego obłoczka. Nie szedłem do szkoły
( może to była niedziela ? ).
Po wypiciu kawy zbożowej, którą mama gotowała na cały dzień. Wyszedłem na dwór. Kawę zbożową do kubeczków nalewaliśmy chochlą z dużego gara stojącego na taborecie.
Przed domem siedział pies ! czarny, podpalany, średniej wielkości.
To był CZAREK. Na mój widok odtańczył taniec radości.
Skąd on się tu wziął ?
Na drugim końcu miasta ?
Był spragniony i głodny. Nie odstępował mnie na krok. Ja też się cieszyłem.
Widać było, że nie jest już młodym psem. Morda posiwiała, ale oczy błyskały iskierkami zadowolenia.

niedziela, 10 kwietnia 2011

Mały biały pies (2)

            Rodzice orzekli: psa trzeba oddać !
A dokładniej, że to ja mam psa oddać.
Nie pomogły tłumaczenia, że ja takiego psa nie chciałem. Mam oddać i już !
Oświadczono mi to spokojnie acz stanowczo. I to świadczyło
o nieodwołalności decyzji.
            Minęło jeszcze parę dni bez awantur o psie kupy. Wybranie imienia przestało mieć jakiekolwiek znaczenie. Atmosfera była napięta.
            Z grupą innych dzieciaków lubiliśmy chodzić do portierni pobliskiego zakładu na rozmowy z portierami. Panowie nudzili się i chętnie z nami rozmawiali, opowiadali o swoich dzieciach, gdzie mieszkają i o zwierzętach gospodarskich. Dojeżdżali do pracy z okolicznych miejscowości.
Jednego dnia zawołano mnie i Pan, który akurat miał dyżur zaproponował mi transakcję.
Podobał mu się mój bezimienny pies.
Zaproponował odkupienie psa za 30,- zł.
Rodzice bez wahania zgodzili się. Ja jednak po przemyśleniu całej sprawy nie zgodziłem się. Następnego dnia ten Pan pomimo, że nie miał dyżuru przyjechał ze swoimi dziećmi. Moimi rówieśnikami. Wszyscy obiecali się nim opiekować, a zamiast pieniędzy zaproponował mi pięcio ostrzowy scyzoryk. Piękny, błyszczący.


Miałem go przez 10 lat.
Zginął mi w niewyjaśnionych okolicznościach.
Pogodziłem się z tym, że psa nie będzie.

czwartek, 7 kwietnia 2011

Mały biały pies (1)

No i stało się. Rozemocjonowany uruchomieniem tego bloga, pomimo wielokrotnego czytania go przed publikacją, nie ustrzegłem się błędów literowych, a nawet jednego ortograficznego. ZGROZA !
Z zakamarków biblioteki wyjąłem słownik ortograficzny. Będzie leżał na wierzchu, „pod ręką”.

A mojego wyśnionego psa w dalszym ciągu mogłem oglądać tylko w książce. Sami zobaczcie jaki piękny.


Na czasy w jakich się ukazała jest to pozycja unikalna. Dla mnie ważna, sentymentalna. W czasie kilku zmian miejsca zamieszkania książka zaginęła. Dopiero niedawno córka zrobiła mi niespodziankę kupując gdzieś na allegro egzemplarz niezbyt mocno wyczytany. Porównując go z obecnie wydawanymi książkami widać siermiężność tamtych czasów i ogrom przedsięwzięcia wydawniczego.

A mały biały pies czekał na swoje imię. Pomimo, że był to mój pies nie mogłem dać mu imienia bez akceptacji rodzeństwa i rodziców. A ja byłem uparty i nie uznawałem kompromisów w ważnych dla mnie sprawach. Tak więc wieczorne dyskusje o imieniu trwały, a dni mijały.
Moi rodzice nie byli miłośnikami psów. W swoich rodzinnych domach nie mieli zwierząt.

Mój entuzjazm zaczynał mijać. Tym bardziej, że nie udawało mi się wstawać odpowiednio wcześnie, aby psa wyprowadzić i kiedy wreszcie się budziłem musiałem dzień zaczynać od sprzątania po psie. Pies brudził również gdy byłem w szkole. Po powrocie do domu
sprzątanie i awantura w domu. Z każdym dniem wzrastało zdenerwowanie
 i atmosfera w domu była coraz cięższa.

A czasy były trudne bo oprócz braku pieniędzy na życie trzeba było dużo wysiłku włożyć w dokonywanie zakupów. Ponieważ mało kto miał wtedy lodówkę produkty przechowywało  się w szafce, kredensie w różny sposób zabezpieczając ich trwałość. Najskuteczniej było kupować codziennie nieduże ilości. Trafiały się jednak okazje.

Pewnego dnia gdy wróciłem ze szkoły już przed wejściem do domu wiedziałem, że coś się święci. Pies sam siedział na dworze. Rzuciłem w kąt teczkę z książkami i wbiegłem do mieszkania.
Panowała złowroga cisza.
Po podłodze dużego przedpokoju walały się poszarpane parówki. Było ich dużo. Kupione okazyjnie. Ani jedna cała. Wszystkie nadgryzione i poszarpane. Drzwiczki od szafki stojącej w przedpokoju otwarte. Przed szafką potrzaskane talerze, które wypadły razem z parówkami.

poniedziałek, 4 kwietnia 2011

Pierwszy był mały biały pies.

        Gdy zaczynałem edukację w szkole podstawowej mieszkaliśmy w przedwojwnnej kamienicyw kształcie kątownika o ramionach pod kątem prostym. Jedno ramię było równoległe do ulicy. Dom był dwupiętrowy
 z wysokim parterem. Mieszkaliśmy na drugim piętrze klatki schodowej nr 10.
         Dwie klatki dalej mieszkała ciocia mojego szkolnego kolegi. Heniek 
codiennie przychodził do swojej cioci. I razem z całą zgrają chłopaków spędzaliśmy czas na rozciągających się za domem polach. Razem z nami
biegał zawsze pies cioci Heńka. Pies był miniaturą owczarka niemieckiego.
Czarny podpalany o połowę mniejszy od rasowego owczarka. Wszyscy kochaliśmy Czarka i nie wyobrażaliśmy sobie żadnej rozróby bez niego.
         Po skończeniu trzeciej klasy szkoły podstawowej moi rodzice przenieśli się na drugi koniec miasta. Skończyły się wspólne gonitwy. Poznawałem
nowych kolegów. Bardzo żałowałem rozstania z Czarkiem.
         W tym czasie mój Ojciec poza normalną pracą prowadził sprzedaż książek. Na mocy umowy z Domem Książki prowadził kolportaż w swoim miejscu pracy. Wykorzystując niczym nieskrępowany dostęp czytałem niezliczoną ilość książek. Wpadła mi wtedy w ręce książka, w której znalazłem
jak mi się wtedy wydawało, najpiękniejsze zdjęcie, najpiękniejszego psa świata, owczarka niemieckiego. Często przyglądałem się temu psu i marzyłem
o posiadaniu takiego samego. Bari na stałe zadomowił się w mojej pamięci
i wyobraźni.
          Rodzice przeczuwając, że to im przypadnie opieka nad czworonogiem
nie zgadzali się na psa. Żadne argumenty nie były w stanie ich przekonać.
          Aż pewnego dnia gdy wróciłem ze szkoły zostałem zaatakowany
przez małą białą kulkę. Gdyby nie to, że szczekała nie byłoby wiadomo, że to pies.
          W domu był pies! Okazało się też, że to jest mój pies!
fot. z http.://dogo.delfiny.com


Cóż było robić? Nie taki jak chciałem ale żywy, prawdzywy pies.