czwartek, 7 kwietnia 2011

Mały biały pies (1)

No i stało się. Rozemocjonowany uruchomieniem tego bloga, pomimo wielokrotnego czytania go przed publikacją, nie ustrzegłem się błędów literowych, a nawet jednego ortograficznego. ZGROZA !
Z zakamarków biblioteki wyjąłem słownik ortograficzny. Będzie leżał na wierzchu, „pod ręką”.

A mojego wyśnionego psa w dalszym ciągu mogłem oglądać tylko w książce. Sami zobaczcie jaki piękny.


Na czasy w jakich się ukazała jest to pozycja unikalna. Dla mnie ważna, sentymentalna. W czasie kilku zmian miejsca zamieszkania książka zaginęła. Dopiero niedawno córka zrobiła mi niespodziankę kupując gdzieś na allegro egzemplarz niezbyt mocno wyczytany. Porównując go z obecnie wydawanymi książkami widać siermiężność tamtych czasów i ogrom przedsięwzięcia wydawniczego.

A mały biały pies czekał na swoje imię. Pomimo, że był to mój pies nie mogłem dać mu imienia bez akceptacji rodzeństwa i rodziców. A ja byłem uparty i nie uznawałem kompromisów w ważnych dla mnie sprawach. Tak więc wieczorne dyskusje o imieniu trwały, a dni mijały.
Moi rodzice nie byli miłośnikami psów. W swoich rodzinnych domach nie mieli zwierząt.

Mój entuzjazm zaczynał mijać. Tym bardziej, że nie udawało mi się wstawać odpowiednio wcześnie, aby psa wyprowadzić i kiedy wreszcie się budziłem musiałem dzień zaczynać od sprzątania po psie. Pies brudził również gdy byłem w szkole. Po powrocie do domu
sprzątanie i awantura w domu. Z każdym dniem wzrastało zdenerwowanie
 i atmosfera w domu była coraz cięższa.

A czasy były trudne bo oprócz braku pieniędzy na życie trzeba było dużo wysiłku włożyć w dokonywanie zakupów. Ponieważ mało kto miał wtedy lodówkę produkty przechowywało  się w szafce, kredensie w różny sposób zabezpieczając ich trwałość. Najskuteczniej było kupować codziennie nieduże ilości. Trafiały się jednak okazje.

Pewnego dnia gdy wróciłem ze szkoły już przed wejściem do domu wiedziałem, że coś się święci. Pies sam siedział na dworze. Rzuciłem w kąt teczkę z książkami i wbiegłem do mieszkania.
Panowała złowroga cisza.
Po podłodze dużego przedpokoju walały się poszarpane parówki. Było ich dużo. Kupione okazyjnie. Ani jedna cała. Wszystkie nadgryzione i poszarpane. Drzwiczki od szafki stojącej w przedpokoju otwarte. Przed szafką potrzaskane talerze, które wypadły razem z parówkami.

1 komentarz:

  1. Cudna historia :-) Te dyskusje o wyborze imienia przypomniały mi jak wybieraliśmy imię dla Burana. I też trochę to trwało. Aż w końcu znalazłeś dla niego doskonałe imię :-)

    OdpowiedzUsuń